Jak w Zaporożu opiekowałyśmy się Amerykaninem z Teksasu

Związki Szkoły Języka i Kultury Polskiej UŚ z Ukrainą datują się od początku jej istnienia. Jej, Szkoły i jej, współczesnej Ukrainy. Szkoła powstała w 1991 roku. Na pierwszą letnią szkołę przyjechał m.in. Andrzej Porytko ze Lwowa. Jedną z atrakcji Szkoły była wizyta u Stanisława Lema. Andrzej bardzo czekał na tę wizytę, bo był (i jest nadal) fanem fantastyki naukowej, a Lema w szczególności, i zamierzał prosić pisarza o pozwolenie na tłumaczenie Wysokiego Zamku. Pojechaliśmy. Dotarliśmy w Krakowie, na ulicę Narwik 66. Lem powitał nas na progu swego domu. I natychmiast zadał pytanie: „Czy jest wśród Was ktoś z Ukrainy?” Zgłosił się Andrzej Porytko. Wtedy Lem oznajmił: „Od wczoraj jest pan obywatelem wolnej Ukrainy”. Andrzej do dziś wspomina tamtą chwilę. To dla niego wzruszające, że taką wiadomość przekazał mu właśnie Lem.
Dla nas od tamtej chwili rozpoczęła się bliska współpraca z Ukrainą, Andrzej uzyskał zgodę na tłumaczenie tekstów Lema.
W następnym roku zorganizował pobyt we Lwowie dla grupy wykładowców i studentów UŚ. Organizowaliśmy na Ukrainę wyprawy studenckie, braliśmy udział w konferencjach, egzaminowaliśmy kandydatów polskiego pochodzenia na studia do Polski. Byliśmy we Lwowie, Kołomyi, Stanisławowie (dziś: Iwanofrankowsk), Kamieńcu Podolskim, Chocimiu, Samborze, Drohobyczu, Odessie, Kijowie, Żytomierzu, Mikołajowie.
W tym roku pracownicy Szkoły mogli znaleźć się jeszcze dalej na Wschodzie. Stowarzyszenie Sympatyków Szkoły Języka i Kultury      Polskiej UŚ uzyskało dotację na zorganizowanie szkoły języka polskiego na Ukrainie. Postanowiliśmy zajęcia zorganizować na wschodniej Ukrainie od 19-27 października 2007. Wybór padł na 3 miasta: Charków, Donieck i Zaporoże. Zorganizowaniem zajęć w Charkowie i Doniecku zajął się Konsul Generalny RP w Charkowie, dr Grzegorz Seroczyński, a w Zaporożu – prezeska Związku Polaków, Olga Pawluk.
Przyjechałyśmy do Charkowa w piątek wczesnym popołudniem. Dzięki temu mogłyśmy pospacerować po Charkowie, zjeść ukraińską kolację i odpocząć. Sobota była pracowitym dniem. Rano miałyśmy zajęcia dla studentów Uniwersytetu Pedagogicznego w Charkowie. Przyszli studenci wszystkich lat. Po 4 godzinach zajęć dopytywali o możliwość uczestniczenia w letniej szkole w Cieszynie i udział w egzaminach certyfikatowych. Na 15.00 zaprojektowano nam zajęcia w Stowarzyszeniu Polaków, wiec udało nam się tylko sfotografować przy uniwersytecie pod pomnikiem nauczycielki i biegiem dotarłyśmy do siedziby Stowarzyszenia. Musiałyśmy przemierzyć prawie cały Charków w 1 godzinę i 10 minut. A Charków jest wielki. To drugie co do wielkości miasto Ukrainy – zresztą, jak przystało na dawną stolicę. W Stowarzyszeniu poprowadziłyśmy zajęcia kolejno z 3 grupami o zróżnicowanym poziomie znajomości języka polskiego. Na co dzień uczy ich pani Halina, nauczycielka skierowana tam przez Centralny Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli w Warszawie. Tam mówiłyśmy głównie o polskich świętach, obyczajach i tradycjach. Zajęcia skończyły się o 20.00. Czasu wystarczyło już tylko na kolację – oczywiście, tradycyjną z barszczem ukraińskim i warenikami.
Kolejny dzień, niedzielę, rozpoczęłyśmy od wyborów. Głosowałyśmy w konsulacie. Lokal wyborczy był elegancki, a my pierwszy raz w życiu głosowałyśmy na okręg warszawski.
W południe spotkałyśmy się ze Swietłaną Sawicką, tegoroczną uczestniczką letniej szkoły w Cieszynie, która chce w Uniwersytecie Śląskim robić doktorat. Na spotkanie z nami jechała całą noc ze Stachanowa. Liczymy na to, że jej marzenie się spełni i uzyska stypendium na studia doktoranckie w naszej uczelni. Po południu z kolei odbyłyśmy 2-godzinne konsultacje z Wiktorią, 28-letnia śpiewaczką operową, która na uroczystościach z okazji 11 listopada ma zaśpiewać 11 pieśni Konstantego Gorskiego (polskiego kompozytora, który część swego życia spędził w Charkowie). Wiktoria nie mówi po polsku, poproszono nas więc o konsultacje fonetyczne – trafiłyśmy na wyjątkowo uzdolnioną uczennicę. Wiktoria ma świetny – jak na śpiewaczkę przystało – słuch fonetyczny. Jej występ będzie na pewno wyjątkowym przeżyciem dla Polaków z Charkowa.
Wieczór spędziłyśmy na kolacji z korpusem dyplomatycznym w Konsulacie. Był to wieczór pełen napięcia. Przedłużająca się cisza wyborcza, która na Ukrainie kończyła się przed północą (z uwagi na różnicę czasu), powodowała, iż atmosfera przy stole bywała napięta.
W poniedziałek rano złożyłyśmy, w towarzystwie Konsula Generalnego, kwiaty na Cmentarzu Ofiar Totalitaryzmu w Piatichatkach pod Charkowem. Cmentarz robi wielkie wrażenie. Jest miejscem pochówku 4300 oficerów polskich zamordowanych przez NKWD w Charkowie.
Po obiedzie wyruszyłyśmy pociągiem do Doniecka. 6-godzinną podróż umilały nam stare filmy z „Mosfilmu” Zobaczyłyśmy m.in. starą rosyjską „komedię romantyczną” z Barbarą Brylską. Do Doniecka dotarłyśmy o 20.30. Zwiedzanie miasta rozpoczęłyśmy więc od restauracji, tylko tyle mogłyśmy zrobić wieczorem po zakwaterowaniu się w hotelu. W towarzystwie Anety, polskiej nauczycielki z CODN-u, trafiłyśmy do studenckiej restauracji, stylizowanej na francuską uliczkę, z wyśmienitymi potrawami kuchni ukraińskiej i ogólnoeuropejskiej. I rano na zajęcia.
Najpierw 4 godziny na Polskim Wydziale Technicznym Narodowego Uniwersytetu Technicznego. Rozprawialiśmy o specjałach kuchni różnych narodów, trochę o geografii, o największych miastach Kenii – Mombasie i Nairobi, o możliwościach spędzenia atrakcyjnych wakacji w Polsce, o polskich zabytkach i instytucjach kultury. Studentom się podobało, chcieli mówić i dyskutować nawet ci, którzy zaczęli się uczyć polskiego 2 tygodnie temu, próbowali swoich sił.
Po obiedzie miałyśmy kolejne spotkanie lektoratowe w Związku Polaków w polskiej parafii w Doniecku. Wiele mówiłyśmy tam o tradycji Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego. Na kasecie video oglądaliśmy wspólnie polskie cmentarze w tych dniach, wyjaśnialiśmy, jak wygląda znicz, wieniec i wiązanka.
Po zajęciach czekali na nas studenci z Uniwersytetu Technicznego. Było ich piętnaścioro. Chcieli się z nami spotkać, by porozmawiać o Polsce, Polakach, studiach w Polsce. Spędziłyśmy z nimi 2 godziny w ulubionej przez donieckich studentów pizzerii, po czym wyruszyłyśmy na dworzec, by o 20.00 wsiąść w pociąg do Zaporoża, gdzie znalazłyśmy się o 1.00 w nocy.
Wizytę w Zaporożu rozpoczęłyśmy (rano, następnego dnia) od zwiedzania Muzeum Etnograficznego. Zdumiała nas bogata historia tych ziem – ponoć były one swego czasu nawet pod panowaniem Sumerów. Z muzeum pobiegłyśmy na zajęcia na Narodowym Uniwersytecie Zaporoskim. Dotarli na nie studenci uczący się języka polskiego i studenci historii, a także członkowie Towarzystwa Polaków. Poproszono nas o zajęcia na temat tożsamości etnicznej grup regionalnych w Polsce, ze szczególnym uwzględnieniem Śląska. Zebranych zaciekawiły materiały – elementarz kaszubski, biblia góralska, przepisy na śląskie przysmaki. Może w Zaporożu powstanie śląska restauracja?
Popołudnie było dla nas atrakcyjną lekcją historii. Spędziłyśmy je na wyspie Chortycy, czyli w kolebce kozaczyzny. Zwiedziłyśmy Muzeum Kozactwa, zobaczyłyśmy granice dawnej krainy o nazwie Zaporoże, fotografie z „porohami” (dziś tylko ich czubki wystają ponad falami Dniepru w okolicy zapory), zrekonstruowaną sicz zaporoską. Wieczorem uczestniczyłyśmy w próbie zespołu Związku Polaków: słuchałyśmy pięknie wykonanych pieśni polskich i ukraińskich, oglądałyśmy stroje zespołu i ich tańce.
Kolejny dzień to wyprawa do Berdiańska, uroczego kurortu nad Morzem Azowskim. Próbowałyśmy znaleźć jeszcze jednego tegorocznego uczestnika naszych cieszyńskich warsztatów, pochodzącego z Berdiańska, niestety, bezskutecznie. Ostatni dzień ukraińskiej wyprawy spędziłyśmy w Dniepropietrowsku.
I powrót do Polski. Wylot z Zaporoża był… ciekawy. O 6.00 lotnisko było… delikatnie mówiąc, zamknięte. Postanowiłyśmy czekać cierpliwie. W 5 minut po nas pojawił się tam człowiek mówiący tylko po angielsku, który próbował kupić bilet do Kijowa. Byliśmy jedynymi 3 osobami w tym dość dziwnym miejscu, więc postanowiłyśmy się tym kimś zaopiekować. Okazał się Amerykaninem z Teksasu, który tego dnia postanowił wrócić do domu, więc z kartą kredytową w ręku ruszył w podróż. Od 7.15 obdzwonił kilku swoich krewnych i przyjaciół i wszystkim opowiadał o swoich „polish friends”, dzięki pomocy których wróci do domu w przewidywanym czasie. Rozstałyśmy się z nim w Kijowie – on do Frankfurtu i dalej do USA, my – 5 godzin oczekiwania na lotnisku i LOT-em do Warszawy.
Była to ekscytująca podróż. Poznałyśmy mnóstwo ciekawych ludzi. Zobaczyłyśmy wiele niezwykle interesujących miejsc. Mamy nadzieję, że nasi słuchacze, studenci, uczestnicy spotkań wspominają je z równym sentymentem, jak my.

Jolanta Tambor i Aleksandra Achtelik

Zadanie zostało zrealizowane dzięki współfinansowaniu ze środków Senatu RP