Lektorki z Katowic uczą polskiego w Mołdawii

Składając dokumenty na Podyplomowe Studia Kwalifikacyjne Nauczania Kultury Polskiej i Języka Polskiego jako Obcego prowadzone przez Szkołę Języka i Kultury Polskiej UŚ nie przypuszczałyśmy, że będziemy mogły wykorzystać swe kompetencje zawodowe ucząc cudzoziemców poza granicami Polski. Kiedy dowiedziałyśmy się, że Stowarzyszenie Sympatyków Szkoły Języka i Kultury Polskiej UŚ oraz Szkoła organizuje językowe szkoły wyjazdowe dla Polaków i Polonii zamieszkałej w Gruzji, Rosji, Mołdawii i na Ukrainie zainteresowałyśmy się tym projektem. Zadanie to jest finansowane przez Kancelarię Senatu RP. Zadeklarowałyśmy chęć uczestnictwa w tym przedsięwzięciu. Okazało się, że już od kilku lat Stowarzyszenie SJiKP, dzięki wsparciu Kancelarii Senatu oraz pomocy organizacyjnej Ambasady RP w Kiszyniowie organizuje szkoły języka polskiego w Mołdawii. Katowiccy lektorzy uczyli w poprzednich latach w Kiszyniowie i Bielcach.
    Nasze marzenia spełniły się, bo znalazłyśmy się w lipcu w Mołdawii. Fascynujące jest pojechać do kraju, który dla większości ludzi jest terra incognita, gdzie nikt nie planuje urlopu. A my – pewnego lipcowego dnia wylądowałyśmy w Kiszyniowie i zaczęła się nasza przygoda z nauczaniem języka polskiego, z Polakami zamieszkałymi na mołdawskiej ziemi.
     Przyjechałyśmy prowadzić wakacyjny kurs języka polskiego dla mołdawskiej Polonii w Domu Polskim w Bielcach. Zawiózł nas tam kierowca polskiej ambasady, który, jak we wszystkich rosyjskich filmach, miał na imię Walerij. Być może był kiedyś kaskaderem, bo udawało mu się prowadzić auto po jednej z głównych mołdawskich dróg (należy nadmienić, że składała się ona z trzech pasów ruchu, przy czym środkowy służył do jazdy w dwóch kierunkach naraz!).
     W Bielcach przyjęto nas obiadem i od tego czasu miałyśmy doświadczać niesłychanej mołdawskiej gościnności. Choć upał był niewiarygodny i nie chciało się jeść, Polacy z Mołdawii karmili nas niezmordowanie. Nie ma się czym przejmować – powiedziała wesoła Natasza, która niestrudzenie dbała o nasz dobry nastrój – pewnego dnia trzeba po prostu powiedzieć „Zdrastwuj cellulit” i jeść dalej.
     Zapamiętamy na zawsze pogodnych, życzliwych ludzi, których z nieuzasadnionym optymizmem usiłowałyśmy w półtora tygodnia nauczyć podstaw naszego języka. Tańce przy mołdawskiej muzyce, gołąbki w liściach winogron, złotą mamałygę… Będziemy wspominać monastyr wykuty w skale w Starym Orheju, niezwykłe studnie przy mołdawskich drogach – z wodą dla każdego, malowniczy widok Dniestru ze wzgórza koło Sorok czy tamtejszą cygańską dzielnicę, w której architektoniczne szaleństwo wyobraźni rozrasta się w wariacki kicz.
       Udało nam zobaczyć kawałek Mołdawii dzięki wolnym weekendom, w ciągu tygodnia pracowałyśmy jednak dużo i długo. Prowadziłyśmy dwie grupy: początkującą (liczniejszą) i zaawansowaną. Łącznie w kursie uczestniczyło ok. 20 osób (skład nieco się zmieniał w trakcie tych dwóch tygodni, kursanci zajęci codziennymi obowiązkami nie zawsze uczestniczyli we wszystkich zajęciach, część z nich zaczęła kurs z opóźnieniem). Większość z nich to słuchacze uniwersytetu trzeciego wieku. Z naszymi studentami zżyłyśmy się bardzo. Codziennie od 9.00 prowadziłyśmy na przemian w obu grupach dwa zajęcia lektoratowe.
     Po południu spotykałyśmy się z naszymi studentami na zajęciach kulturalnych. Był film, było śpiewanie piosenek: hitem okazały się „Wspomnienia Ryśka, czyli jedzie pociąg z daleka”. Słowa tej piosenki: „Nic nie robić, nie mieć zmartwień…” bardzo przypadły do gustu niektórym z naszych kursantów… Poznawaliśmy polskie tradycje świąteczne, uczyliśmy się tańczyć poloneza, bawiliśmy się w zabawy językowe, utrwalając słownictwo.
     Nasi rodacy w Mołdawii z wdzięcznością przyjęli naszą obecność i wysiłki, jakie czyniłyśmy w celu polepszenia ich polszczyzny. Żal było się rozstawać. Na pewno nie zapomnimy słonecznikowych wzgórz Mołdawii i słonecznych twarzy mieszkających tam ludzi.

     Relację przygotowały: Katarzyna Kropka i Dagmara Jakubowska