Letnia szkoła języka i kultury polskiej w Mołdawii – lipiec 2006

 Kolejny raz w Mołdawii odbył się letni kurs języka polskiego prowadzony przez Stowarzyszenie Sympatyków Szkoły Języka i Kultury Polskiej Uniwersytetu Śląskiego. Kurs prowadziły Maria Wacławek oraz Oliwia Adamek.

Relacja Oliwii Adamek
     8 lipca przed 6.00 spotkałyśmy się na dworcu PKP w Katowicach. Pociągiem dojechałyśmy do Warszawy, skąd miałyśmy odlot. Kiedy znalazłyśmy się już na lotnisku, z duszą na ramieniu podeszłyśmy do odpowiedniego stanowiska, by oznakować bagaże, których waga znacznie przekraczała tę dozwoloną. W końcu wiozłyśmy nie tylko swoje rzeczy i materiały dydaktyczne potrzebne do prowadzenia zajęć, lecz także wiele książek, płyt i kaset podarowanych przez Stowarzyszenie Sympatyków Szkoły Języka i Kultury Polskiej Uniwersytetu Śląskiego mołdawskim studentom. Na szczęście nie było sensacji, a na dodatkowe kilogramy kontroler przymrużył oko. Szczęśliwie doleciałyśmy do Kiszyniowa.
     Tam zostałyśmy bardzo serdecznie przyjęte przez kierowcę stojącego z kartką „AMBASADA POLSKA” oraz Julię Andrienko ze Stowarzyszenia Polonijnego, która od początku istnienia kursów języka polskiego w Mołdawii aktywnie w nich uczestniczyła, najpierw jako studentka, a później jako opiekunka i współorganizatorka. Pojechałyśmy do Instytutu Pracy, w którym czekały na nas już pięknie urządzone pokoje. Dużym udogodnieniem było to, że mieszkałyśmy w tym samym budynku, co studenci. Tam też mieściły się sale wykładowe i stołówka.
   W niedzielę wieczorem (9 lipca) zapoznałyśmy się ze studentami na krótkim spotkaniu organizacyjnym. Jednak uroczyste rozpoczęcie kursu odbyło się w poniedziałek, kiedy swoją obecnością zaszczyciły nas pani Konsul ze swoją asystentką. Po inauguracji odbył się test kwalifikacyjny, najpierw pisemny, później ustny, na podstawie którego podzieliłyśmy ponad trzydziestu uczestników przybyłych z różnych mołdawskich miast na dwie grupy: początkującą i zaawansowaną. Każda z grup, w zależności od stopnia znajomości języka, otrzymała, jak to zwykle bywa w Szkole Języka i Kultury Polskiej, „warzywną” nazwę: „pomidory” lub „ogórki”. Drobną zmianą było jednak to, że „ogórki” były grupą początkującą ze względu na swoją zieloną skórkę, która w porównaniu z czerwienią pomidorów wydaje się być znacznie mniej dojrzała. Podczas całego kursu grupom towarzyszył specjalny, wymyślony przez uczestników „pomidorowy” lub „ogórkowy” hymn, śpiewany podczas wieczornych konkurencji i zabaw.
     Plan dnia był dość napięty: o 8.00 śniadanie, od 9.00 do 10.30 pierwszy lektorat, od 11.00 do 12.30 drugi – oba prowadzone równolegle dla każdej z grup. O godzinie 13.00 zasiadaliśmy do obiadu, żeby posilić się przed następnymi zajęciami. Około 15.00 odbywały się wykłady lub konsultacje indywidualne, a po kolacji, o 19.00 lub 20.00 wieczory obcowania z kulturą i tradycją polską. Studenci mogli odwiedzać nas w każdej chwili, by porozmawiać, pożyczyć polską gazetę, książkę lub płytę.
     Dla naszych kursantów zorganizowałyśmy „wieczór wielkanocny i bożonarodzeniowy”. Przywiozłyśmy z Polski sproszkowany żurek i barszcz, by dać choć namiastkę tego, co znajduje się w Polsce na świątecznym stole. Prawdziwym „niebem w gębie” dla Mołdawian była jednak krakowska sucha, która również przyleciała z nami do Kiszyniowa.
  Do szczególnie udanych należał wieczór, podczas którego podzieleni na cztery „sałatkowe” (bo pomidorowo – ogórkowe) grupy, studenci przenosili się do świata legend i baśni i tworzyli fantastyczne państwo, którego byli mieszkańcami. Nadawali mu nazwę, wymyślali hymn i historię jego powstania, a wszystko to oczywiście w języku polskim. Każda z grup za wykonanie zadania otrzymywała punkty w postaci KUKUŁEK, których walory smakowe okazały się bardzo dopingujące.
     Studenci w Mołdawii zapoznali się ze wszystkimi ważnymi polskimi obrzędami i tradycjami. Wieczór andrzejkowy, „Randka w ciemno”, ognisko z polską piosenką biesiadną, Teatrzyk Poezji Dziecięcej itp. pokazały jak wiele serca uczestnicy wkładali w każde z działań. Dla nas, nauczycielek nie tylko wypowiadane przez uczniów zdania po polsku były powodem do zadowolenia, ale także każdy objaw zaangażowania kursantów.
     Zostałyśmy oczarowane nie tylko ludźmi, lecz także samą Mołdawią – krajem, w którym nie ma rozkładów jazdy, a „marszrutki” (busiki) zatrzymywać można nawet na skrzyżowaniu. W pierwszym tygodniu nie miałyśmy zbyt wiele czasu na zwiedzanie. Na szczęście jedna ze studentek pracowała jako przewodniczka i w niedzielne popołudnie oprowadziła nas po Kiszyniowie. Największe wrażenie wywarła na nas wizyta w Muzeum Puszkina, po zwiedzaniu którego na długo jeszcze pozostały nam uśmiechy na twarzach. Autentycznym domkiem, w którym przez pewien czas żył i tworzył ten pisarz, opiekuje się miła staruszka, która oprowadza zwiedzających, gdy zapłacą 10 lei za wstęp. (Jednak my, kiedy kobieta dowiedziała się, że jesteśmy z Polski, musiałyśmy – jako cudzoziemki – dopłacić jeszcze 5.) Oglądając pokoje Puszkina, musiałyśmy szybko wszystko ogarnąć wzrokiem, gdyż staruszka nas z niecierpliwością poganiała. Bardzo chciałyśmy robić zdjęcia. Początkowo powiedziała, że można tylko na zewnątrz, po czym w części muzealnej ustawiała nas (nie omieszkała też poprawiać mi włosów) w różnych miejscach i wręcz „kazała” nas fotografować. O Puszkinie opowiadała z ogromną pasją, a my chętnie słuchałyśmy…
     Niestety, dwa tygodnie szybko minęły i przyszedł czas na powrót do domu. Choć pobyt tam to okres intensywnej pracy, to jednak praca dająca ogromną przyjemność i zadowolenie. Mamy nadzieję wrócić do Mołdawii przy najbliższej okazji.
     Zadanie zostało zrealizowane dzięki współfinansowaniu ze środków Senatu RP.